Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  257  —

— Tomie, mój chłopcze! Synu mój drogi! To być nie może, ty nie umrzesz!
— Ojcze ukochany... śmierć moja pewna... Nie żal mi umierać, bom wypełnił swą powinność i wydarłem zbójcy ofiarę... Ryszard Braxley... nie żyje... Ojcze, uściskaj matkę... Powiedz że w ostatniej chwili o niej myślałem... Ryszardzie, ucałuj siostry... i zastąp mię u ojca... Kochaj go!... Przebaczcie Ralfowi... Bądź zdrów, ojcze!... Niech żyje Kentuky!...
I z temi słowy piękna dusza młodego wojownika uleciała.
— Był to dzielny chłopiec — rzekł ojciec, usiłując zwalczyć boleść — dzielny aż do zgonu. O mój biedny synu, dlaczegóż nie mnie, starego, ale ciebie śmierć wydarła ojczyźnie i rodzinie!
To powiedziawszy stary wojownik rzucił się na ciało syna i ostatni pocałunek złożył na jego ustach. Otaczający z niezmiernym żalem przypatrywali się boleści starca.






ROZDZIAŁ  XXIV.
Zakończenie.

Indyanie gnani ze wszystkich stron, nie mogąc już szukać ratunku w ucieczce, postanowili umrzeć wśród wsi rodzinnej. Otoczeni zewsząd, rażeni strzałami i bronią sieczną, widzieli, że nie ujdą śmierci ani zdołają przebić się przez