Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  204  —

blasku Natan ujrzał dzikiego, rozciągniętego tuż przed sobą. Zapewne nadużywszy wódki, zawadził nogą o krzak i nie mogąc się podnieść, na drodze zasnął. Odblask światła padł właśnie czerwoną smugą na twarz dzikiego i oświecił jego okrutne i złośliwe rysy.
Kwakier, ujrzawszy tę twarz, ziejącą zgrozą, drgnął ze wstrętu. Widok Indyanina nie mógł zapewne przejąć obawą tak dzielnego serca, tembardziej, iż ten spał jak martwy, a broni nie miał wcale. Lecz straszne oblicze, zrysowane bliznami, z których jedna głęboka przebiegała od czoła przez nos i policzek, zwiędłe, lecz groźne rysy, takim go napełniły wstrętem. Jakieś okropne wspomnienie ogarnęło duszę Natana na widok dzikiego, nie mógł oderwać swych oczu od tej szpetnej i ohydnej twarzy i stał jak skamieniały, długo się w nią wpatrując.
Indyanin spał twardym snem, jakby otruty nadmierną ilością połkniętej wódki. Na jego piersi odsłoniętej widać było głębokie nacięcia, jakie zwykle tylko mężny i zwycięstwami wsławiony wódz ma prawo nosić. Opończę jego z garbowanej skóry, jakkolwiek bardzo znoszoną i brudną, zdobiło mnóstwo świecideł. U pasa miał gruby pęk czupryn ludzkich, również błyskotkami przyozdobionych. Od ucha spuszczał się sznur, na którym nawiązane było mnóstwo monet, począwszy od najdrobniejszej srebrnej monety aż do najcięższych piastrów hiszpańskich. Blizny, strój