Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  171  —

— Nigdy nie należy rzeczy robić w połowie.
Zauważył nadto, że koniec jego noża był zakrwawiony. Kapitan nie badał kwakra, który w milczeniu szedł naprzód szybkim krokiem.
— Przyjacielu — rzekł po niejakim czasie — może idę za prędko, ale wybacz mi, musimy pośpieszać, bo dzicy bardzo nas wyprzedzili. W nocy zato wypoczniesz doskonale.
I szedł naprzód szybko, nie dając znaku najmniejszego znużenia, co Rolanda niezmiernie dziwiło, wiedział bowiem dobrze, że Natan przez dwie poprzednie noce prawie nic nie spał. Przy tak śpiesznym pochodzie nic dziwnego, iż wkrótce stanęli u brodu; przeprawiwszy się przez rzekę, szli dalej wciąż jej brzegiem nie zatrzymując się prawie wcale.
Tak ubiegł cały dzień. Wieczorem po zachodzie słońca, Natan opuścił brzeg rzeki i zagłębił się w puszczę. Po upływie pół godziny zatrzymał się pod skałą, gęstymi krzakami zarosłą, a odgarnąwszy w najgęstszem miejscu przejście, ukazał Rolandowi otwór, prowadzący do jaskini, i rzekł:
— Tu nam będzie dobrze, dzicy nie zaniepokoją nas, wiem o tem z długoletniego doświadczenia. Wejdź do środka!
Natan wprowadziwszy Rolanda w głąb jaskini uzbierał szybko chróstu i wkrótce potem płonął przyjemny ogień, około którego obydwaj zasiedli na posłaniu z suchych liści. Kwakier wydobył ze swej torby podróżnej kawał mięsa suszo-