Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  150  —

Dobre usposobienie starego wodza dla Rolanda całkiem znikło; zaczął wyzywać go najobelżywszymi wyrazami. Dwaj towarzysze Piankishawa skrępowali jeńca na nowo i wsadzili mu siodło zabitego konia, oraz trzy tłumoczki, które dotąd koń dźwigał. Wódz dołożył mu ze swej strony kawał zrazówki wyciętej koniowi, a pod takim ciężarem byłby biedny niewolnik niezawodnie upadł, gdyby nie to, że Indyanie postanowili o paręset kroków dalej przenocować.
Orszak doszedł właśnie do małej polanki, w środku której bił żywy zdrój kryształowy. Młodzi Indyanie rozpalili ogień, wyciosali z gałęzi coś nakształt rożna, zasadzili nań końską pieczeń. Wkrótce jadło było gotowe, dzicy raczyli się niem dowoli. Roland był tak strudzony, że pomimo walki całonocnej i długiego pochodu męczącego, nie był w stanie przełknąć kawałka mięsa i poprzestał na odwilżeniu spragnionych ust wodą źródlaną.
Po skończonej wieczerzy Indyanie nazbierali liścia suchego i usłali pod drzewem przy ogniu legowisko, złożyli na niem Rolanda i rozwiązali rzemienie. Zaledwie jednak jeniec rozprostował swe zbolałe członki, gdy Osagowie przynieśli długą, prostą gałąź, położyli mu ją w poprzek piersi i do jej końców przywiązali rozkrzyżowane ręce kapitana; następnie do drugiej żerdki, wzdłuż ciała położonej, przykrępowali jego nogi i przymocowali szyję, tak, iż nie mógł najmniejszego uczynić poruszenia; nakoniec jeden z nich zało-