Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  129  —

z odległości co najwięcej dziesięciu kroków, zagwizdała mu nad głową i zerwała z niej pęk włosów; równocześnie prawie rozległ się w powietrzu huk innych strzałów, i około piętnastu dzikich wyskoczyło z poza krzaków, kędy ukrywali się w zasadzce. Trzech z nich pochwyciło cugle konia Edyty, sześciu rzuciło się na Forrestera, a zanim zdołał myśleć o obronie już leżał na ziemi skrępowany. Ralf jeszcze gorzej wyszedł: czterech Indyan z podniesionymi nożami rzuciło się na niego krzycząc radośnie:
— Złodziej koński! Kapitan Stackpole! Wielka gęba! Kogut piejący! Nie ucieknie już, będzie upieczony przy słupie męczarni przed domem wielkiej rady!
— Śmierć i piekło! — zawołał Ralf — nie cieszcie się zawcześnie, nędzne imitacye człowieka, jeszcze mnie nie macie! — To rzekłszy, palnął ze strzelby do napastników i powalił jednego z nich, a potem nagłym skokiem rzucił się w największą gęstwinę i z szybkością jelenia zaczął umykać. Trzech Indyan puściło się za nim w pogoń. Ich krzyki coraz bardziej niknęły w oddaleniu.
Roland leżał jak ogłuszony, tuż przy nim wił się z boleści biedny Cezar ciężko raniony kulą w piersi, nieco dalej siostra wybladła wyciągała ręce do brata, wzywając pomocy. Kapitan olbrzymiem wysileniem naprężył ręce dla rozerwania krępujących go rzemieni, ale nadaremno. Na widok tego wysilenia dzicy zaczęli się śmiać szy-