Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na kabestanie i czekać będziesz odpływu. Gdy przyjdzie wielka woda, pociągniemy za linę i okręt obróci się gładko jak po maśle. A teraz, chłopcze... do pracy! Przekręć ster nieco — tak — dalej — steruj — ciągnij jeszcze trochę — prosto — prosto!... k’sobie!...
Wydawał tak rozkazy, które spełniałem bez wytchnienia, aż nagle krzyknął:
— A teraz, kochasiu, z wiatrem!
Zatrzymałem ster, Hispaniola nadęła żagle i pomknęła w prostym kierunku ku płaskiemu lesistemu wybrzeżu.
Podniecenie, wywołane tą pracą, osłabiło nieco czujność, z jaką dotychczas wytrwale śledziłem podsternika. Tak byłem wówczas zajęty przybijaniem okrętu do brzegu, iż zapomniałem zupełnie o niebezpieczeństwie, wiszącem nad mą głową, i przechyliłem się przez poręcz pokładu sterowego, przyglądając się falom, rozchodzącym się daleko wszerz pod uderzeniem okrętu. Zginąłbym, nie broniąc nawet życia własnego, gdyby nie ogarnął mnie, ni stąd ni z owąd niewyjaśniony niepokój, który kazał mi obrócić wstecz głowę. Może usłyszałem jakieś chrobotanie lub kątem oka spostrzegłem jakiś poruszający się cień, może był to jakgdyby koci instynkt — dość na tem, że gdy obejrzałem się poza siebie, Hands z puginałem w dłoni znajdował się w pół drogi ode mnie.
Wykrzyknęliśmy obaj głośno, gdy oczy nasze spotkały się z sobą, jednak gdy mój krzyk był przeraźliwym okrzykiem trwogi, to jego był jak gdyby wściekłym porykiem rozjuszonego byka. W jednej chwili rzucił się naoślep, a ja uskoczyłem wbok ku burcie. Gdy to uczyniłem, wypuściłem z rąk rękojeść steru, która odskoczyła raptownie wbok. To, zdaje się, oca-