Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w danych okolicznościach łatwość i pewność, z jaką płynęła moja drobna i leciuchna łódka, przejmowała mnie zdumieniem. Często, gdy kładłem się na dnie, poprzestając jedynie na spoglądaniu ponad dziób „topiduszki“, spostrzegałem spory wzgórek błękitny, wzdymający się tuż koło mnie, — ale łódź moja tylko trochę się podrywała, podskakiwała, jak na sprężynach i osadzała się w zagłębieniu po drugiej stronie, zwinnie niby ptaszek.
Po krótkim czasie ośmieliłem się dotyla, iż zachciało mi się próbować zręczności w wiosłowaniu. Wszakże nawet najmniejsza zmiana w rozkładzie ciężaru powodowała gwałtowne zmiany w zachowaniu się dłubanki. Zaledwie popchnąłem naprzód łódkę, powstrzymując raptownie jej łagodnie falujący ruch, nadbiegł słup wody tak spiętrzony, że obalił mnie i wbił przód „topiduszki“ głęboko w bok następnej fali, kropiąc obficie pianą.
Byłem zmoknięty i nastraszony więc położyłem się w dawnej pozycji, dzięki czemu dłubanka jakby znowu odnalazła swą drogę, niosła mnie lekko, jak przedtem, po wygięciach nurtu. Nie ulegało wątpliwości, że należało zdać się na jej wolę... atoli nie mogąc mieć żadnego wpływu na bieg łodzi, jakąż mogłem mieć nadzieję, że dobiję do lądu?
Ciarki przechodziły po mnie, mimo wszystko jednak nie straciłem głowy. Najpierw, poruszając się z całą ostrożnością, wychlustywałem potrosze czapką marynarską wodę z łodzi, następnie zaś patrząc ponownie nad jej przodek, zacząłem badać, czemuto ona przemyka się tak spokojnie przez fale.
Przekonałem się, że każda fala, która z brzegu lub z pokładu statku wydaje się wielką, z lekka połysku-