Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nastała chwila ciszy.
— Chodź, zacny druhu — podjął znów kapitan — nie namyślaj się i nie zwlekaj tak długo. Z każdą sekundą narażam życie swoje i tych zacnych ludzi.
Powstał nagle zgiełk utarczki i odgłos ciosów. Na pokład wypadł Abraham Gray raniony nożem przez policzek i przybiegł do kapitana, jak pies na gwizdnięcie.
— Jestem z wami, łaskawy panie! — jęknął.
Za chwilę on i kapitan spuścili się na pokład łodzi, odbiliśmy od statku i puściliśmy się w drogę.
W ten sposób opuściliśmy okręt — jednak jeszcze nie byliśmy w warowni.