Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozdział ii.

Poranna rozmowa.

Doktór Desprez wstawał zawsze wcześnie. Zanim się wzbiły pierwsze dymy z kominów, zanim pierwszy wóz zaturkotał po mieście, spiesząc do pracy dziennej w polu, można już było widzieć doktora, jak przechadzał się po ogrodzie. Tu uszczknął grono winne, tam spożył dużą gruszkę pod szpalerami, to kreślił końcem swej laski różne fantastyczne arabeski na ścieżce, to schodził w dół i przyglądał się rzece, płynącej w dal bezbrzeżną około małego drewnianego debarkaderu, gdzie przytwierdzał swą łódkę. Wczesny poranek — mawiał — jest najsposobniejszą porą dla tworzenia teoryi. Wstaję wcześniej, niż kto kolwiekbądź w całej wsi — chełpił się kiedyś. — Dlatego też umiem więcej i staram się mniej szkodzić moją wiedzą.
Doktór był miłośnikiem i znawcą wschodów słońca i lubił barwne, teatralne efekta. Posiadał własną teoryę rosy, na podstawie której zwykł przepowiadać pogodę. Co prawda, wszystko prawie służyło mu po temu: dźwięk dzwonów kościelnych ze wszystkich okolicznych wsi, zapachy idące od lasu, odwiedziny i zachowanie się ptaków i ryb, wygląd roślin w ogrodzie, układ chmur, barwa światła i... last not least... arsenał meteorologicznych instrumentów w małej budce po nad łąką. Od