Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bramę, gdzie czekał już wózek góralski. Wśród przyrody gnębiąca panowała cisza, o ile zaś szczyty gór jasno się w czarodziejskiem świetle księżyca rysowały, o tyle mury rezydencyi, w jednę czarną masę zbite, odcinały się ponuro na tle błękitnawą aureolą otoczonego płaskowzgórza. Z całego w ciemnościach pogrążonego gmachu dwa tylko północne okna bladem błyskały światełkiem. Były to okna Olalli; oczy me zawisły na nich chciwie i nie opuszczały tego ostatniego promienia przeszłości, dopóki wózek, w czarną wtaczając się dolinę, nie zasłonił mi go na zawsze.
Felipe milczący, zgnębiony, szedł obok muła; ruch jednak, jakim przy większych nierównościach powstrzymywał rącze zwierzę, i niespokojne spojrzenia, rzucane na mnie niekiedy, świadczyły, iż szczerze się troszczył o życie me i zdrowie. Ujechawszy wreszcie kawałek, zbliżył się i rękę ostrożnie, pieszczotliwie prawie na mem czole położył.
Nieme to współczucie wzruszyło mnie tak silnie, iż osłabiony organizm strumieniem łez na nie odpowiedział.
— Felipe — wyszeptałem, — jedźmy tam, gdzieby mię o nic nie pytano.
Nie odparł ani słowa, pochwyciwszy jednak muła za uzdę, nawrócił wózek, i przejechawszy napowrót część przebytej już drogi, na inną skręcił ścieżkę. Wiedziałem, iż kieruje się do wioski, stanowiącej główną siedzibę tych gór mało zaludnionych. Później wszystko zamieniło się w ciemność, wśród której błyskało mi tylko niewyraźne wspomnienie pierwszego brzasku dziennego; dalej, zdawało mi się, iż wózek nasz się zatrzymał, że jacyś ludzie znosili mnie do pustej, prostej izdebki, i ciemność, nieprzebyta ciemność omdlenia znów umysł mój otoczyła.
Znużony, straciłem przytomność i zmysły.
Gdy nazajutrz odzyskałem świadomość otaczających mnie warunków, przy łożu mem siedział już