Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo Diaz nie wyjeżdżał nigdzie i siedział w domu pijany.
Po serdecznem przywitaniu Kasjusz zaczął:
— Właśnie przybyłem do pana...
— Wiem, wiem, — przerwał Diaz, — chce pan pomówić ze mną co do tego irlandzkiego djabła. Przyrzekłem zrobić wszystko przy pierwszej sposobności i słowa nie zmienię. Ale niech panu się nie zdaje, że zabić człowieka to lak łatwo. Można pójść za to na szubienicę, a ja tymczasem nie chcę ryzykować. Trzeba poczekać, aż nadejdzie okazja.
— Właśnie jest okazja. Komancze zaczęli grasować w okolicy i szykują się do napadu.
— Skąd pan wie?
— Posiadam wiadomość z wiarogodnego źródła, od komendanta twierdzy.
— W takim razie Gerald zginie z ręki Komanczów.
— Słowo?
— Słowo! Ale to będzie kosztowało nie pięćset, lecz tysiąc pesetów.
— Dobrze dostanie pan tysiąc,
— Komancze oskalpują Geralda, więc niech pan idzie do domu i będzie spokojny. Z wroga pańskiego zdejmie się tylko czuprynę, rozumie pan? Ale tysiąc — jakbym miał w kieszeni?
— Naturalnie, służę w każdej chwili.
— Mam szczęście! — zawołał handlarz, śmiejąc się. — Tysiąc pesetów za głowę wroga, któregobym machnął za darmo! Więc Komancze szykują