Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbrodniczym widział działanie pytagorejskiego praognia, w którym dusza ludzka rozpalała się do życia ziemskiego.
Wtedy, ach wtedy... Czemuż zapóźno przyszliśmy na świat?
Dobrym i świętym był człowiekowi chaos i szał, dobrą i świętą ciekawość, co mroki szarpie, przedziera i przez na oścież otwarte okna słońce wpuszcza, mniejsza o to, czy ono zabija, czy życie daje.
Dobrym i świętym był mu tytaniczny, hardy, chrobry polot, co nieokiełznaną pychą wszelkie normy i prawa niweczy.
Dobre i święte były dumne i jasnowidzące wzloty w przyszłość i świętem było twórcze nieokiełznanie, a nadewszystko „Ja“ — „Ja“, jedyne zło w tych naszych marnych, biednych czasach.
Och ten święty, wielki czas, co już bezpowrotnie przeminął!
Pycha była szlachectwem duszy, gniew i mściwość były świętemi cnotami królów, a najskrytsza chytrość, a czasem najuleglejsza pokora oznaką najwyższej mądrości. To znowuż wzgardą i szyderstwem otaczano tego, co się nie umiał lub nie chciał mścić za krzywdy.
Pokorny, bez myśli pomsty, był nędznym tchórzem, wzgardą okrywano skromnego i wzgardą pokornego — bo to cnota rzezańców. Och, jak dobrym był wtedy ten Bóg, który ziemią i życiem rządził.
Dobrym był ojcem i łaskawym mocarzem.
I tak rzekł do człowieka: