— Pamięta pan ten dzień, ten nieszczęsny dzień, w którym pana poznałam?
— Pamiętam.
— Pamięta pan, co mi pan wtedy powiedział?
— Pamiętam.
— Pamięta pan, gdym — ha, ha, ha — gdy panu po raz pierwszy... ha, ha, ha... szarpnęła się konwulsyjnie i wybuchnęła chorym śmiechem — gdy pan — pan — pan mnie do raju wprowadził? Ha, ha, ha — raj, raj, raj...
Czerkaski patrzał na nią uważnie.
— Dziwne, Hanka, to bardzo dziwne — te twoje oczy, i głos, masz coś tak dziwnego...
Śmiała się długo, serdecznie, dzikim obłędnym śmiechem.
— Nędzny komedyant z ciebie.
Cisza.
Zbladła nagle i zachwiała się. Pochwycił ją, posadził na sofie.
I znowu zdawało mu się, że śni. Dziwny, dziwny, pozaświatowy sen.
— Powiedziałam panu coś przykrego?
— Nie!
— Zdawało mi się.
Chciał wziąć ją za rękę, ale nie śmiał. Siedział cicho.
Po chwili:
— Jestem już spokojna! Słyszy mnie pan — rozumie mnie pan?
— I jam spokojny; słyszę i rozumiem.
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/64/PL_Przybyszewski_Stanis%C5%82aw_-_Synowie_ziemi.djvu/page123-806px-PL_Przybyszewski_Stanis%C5%82aw_-_Synowie_ziemi.djvu.jpg)