Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starszy wnoszę ex officio i ex amore — przepraszam panów, może jako błąd zrobiłem, ale to już tak dawno, jak odmieniałem officium, — a więc ex officio wnoszę zdrowie tego, tego... no, jakby to powiedzieć... — potarł ręką łysinę... — Dajcie mi tylko chwilkę czasu...
— Zmartwychwstańca — podszepnął ktoś.
— Nie! Tego, tego...
— Proszę żadnych dywagacyj! — mruknął Stasinek.
— Cicho! Siwcze! Patrzcie tylko, jaki on siwy! Zresztą od czasu, jak Mallarmé napisał swe Divagations, stały się dywagacye formą literacką...
— Do rzeczy, do rzeczy! — krzyknął ktoś z kąta.
— Tak więc, panowie, wnoszę zdrowie tego, który jest coś wart. Fertig! Schluss!
— Hola, ho! — ryknął Stasinek, który już samą atmosferą się upijał.
Zapanował dziwnie podniecony nastrój — gwar, hałas śmiechy, dyskusye...
— Właściwie nie spodziewałem się, żeby ta niesforna banda naszych artystów była tak dobrze wychowana — szepnął Stasinek jakiemuś młodzieńcowi do ucha. — Ani słowa aluzyi do tego szczęścia, które Czerkaskiego spotkało.
— Głupiś — odburknął młody poeta.
— Tylko widzisz mówił Winiarski tajemniczo do Czerkaskiego — Grecy mieli zadziwiającą rzecz; chór! chór! Nasza głupia demokratyczna sztuka zatraciła chór! trzeba go odnowa wprowadzić...
— I po cóż ma ci się ten chór plątać po scenie?