Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A dziś?
— Dziś było mi tęskno za ludźmi.
— Słuchaj, Janek, byliśmy przyjaciółmi, a dziś jestem taki onieśmielony...
Czerkaski spojrzał na niego smutno i przyjaźnie.
— Och, nie, nie! Ja cię kocham, jak cię kochałem. Tylko wielkie nieszczęścia zmieniają ludzi, tak samo, jak wielkie szczęście...
— Więc czujesz się nieszczęśliwym?
— Nie, to nie! Tylko mi wstyd dawniejszego życia... — zamyślił się. — Trzeba być hardym i splunąć na to głupie mamidło, które szczęściem nazywają. Wiesz, co Nietzsche powiedział?
— Co?
— „Czyż żyłem kiedy dla mego szczęścia? Dla mego tworu żyłem...” Artysta, który nie umie sobie tego powiedzieć z tą samą dumą, nie jest artystą...
— A miłość?
— Piasek, którym nam życie oczy zasypuje. He, he, — miłość, miłość, miłość... Les paons nonchalants... To dobre dla Kuby lub Maćka, ale nie dla tego, który tworzy...
Drzwi się otworzyły, do pokoju weszło z hałasem kilku młodych ludzi. Byli podnieceni, widocznie pod wpływem silnego wzruszenia.
— Jezus Marya, Czerkaski!
Czerkaski rozśmiał się nagle wesoło.
— No, wróciłem z dalekiej podróży. Nie cieszycie się?