Strona:PL Przybyszewski-Z cyklu wigilii.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Siedzę i myślę, czemu cię kochać musiałem.
Serce rozpala się wspomnieniem, jaśnieje przebłyskami ognia, co w najtajniejszej głębi mej duszy się żarzy.
Zmrok wieczorny w kościele wiejskim. Głęboka cisza. Cisza oczekiwana czai się na sklepieniach i ścianach, cisza w parnem upojeniu kadzideł, cisza w głuchym jakoby podziemnym odgłosie organów.
Kamienne filary rzucają gęste cienie, ostre i czarne plamy przy głównym ołtarzu, co się w blasku setek świec jarzy, niejasne i rozpłynięte w średniej nawie, a pod chórem rozlane w ciepłych pieszczotach półzmroku. A jakby odległe drganie powietrza rośnie coś i płynie przez kościół, wznosi się, jakby ciche westchnienie, pręży się jak tygrys, przysadzony do skoku a na raz pęka cisza, ryknęły organy, a z żelaznych objęć ciszy i czekania wyrywa się pieśń straszna, potężna, pieśń, co mury rozpiera i groby rozsadza, pieśń bólu i dnia sądnego:

Salve Regina.
I znowu noc. Iskrzy się niebo, o iskrzy się, jak olbrzymia przestrzeń przed dworcami wielkich miast. Miliony świateł, jeden olbrzymi las rozpalonych pochodni, światła i światełka