Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem dziewczynki, która nam usługiwała, czy umie grać.
— Nie, odparła; ale don José gra tak pięknie!
— Bądź pan tak uprzejmy, rzekłem, zaśpiewać mi coś; przepadam za waszą narodową muzyką.
— Nie mogę niczego odmówić grzecznemu panu, który mi daje tak wyborne cygara, wykrzyknął don José, jak gdyby siląc się na wesołość.
Kazał podać mandolinę i zaczął śpiewać pobrząkując sobie. Głos jego był surowy ale miły, nuta melancholijna i oryginalna; co się tyczy treści, nie zrozumiałem ani słowa.
— Jeżeli się nie mylę, rzekłem, to nie jest melodja hiszpańska. To przypomina zorzicos z ziemi Basków, i słowa muszą być też w tym języku.
— Tak, odparł don José z posępną twarzą.
Położył mandolinę na ziemi, i, zaplótłszy ramiona, patrzał w gasnący ogień z wyrazem szczególnego smutku. Oświecona lampką stojącą na stoliku, twarz jego, szlachetna zarazem i dzika, przypominała mi Miltonowego Szatana. Jak on może, to-