Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szatańskiej radości, podniósł ramię i miał go przeszyć; ale Tamango był równie zwinny jak pantery w jego kraju. Rzucił się w ramiona przeciwnika i chwycił go za rękę, w której ów trzymał szablę. Jeden sili się zatrzymać broń, drugi wydrzeć ją. W tej wściekłej walce, padają obaj; ale negr znalazł się na dole. Wówczas, nie tracąc przytomności, Tamango, ściskając przeciwnika ze wszystkich sil, ugryzł go w grdykę tak silnie, że krew trysnęła jakby pod zębem lwa. Szabla wysunęła się z mdlejącej ręki kapitana. Tamango chwycił ją; poczem, wstając z zakrwawioną paszczęką i wydając okrzyk tryumfu, przeszył wściekłemi ciosami wpół martwego już wroga.
Zwycięstwo było pewne. Kilku pozostałych majtków próbowało błagać zbuntowanych o litość; ale wszyscy, wraz z tłómaczem który nigdy nie zrobił im krzywdy, padli w bezlitosnej rzezi. Porucznik zginął z chwałą. Schronił się na tył statku, koło małej armatki, z tych które obraca się na osi i ładuje kartaczami. Lewą ręką skierował działo, prawą zaś, zbrojną w szablę, bronił się tak skutecznie iż ściągnął ku sobie ciżbę czarnych. Wówczas pociągnął spust armaty i uczynił w tej zbitej masie