Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił swobodnym tonem o przyjaciołach, których Teresa zostawiła w Sewilli i którzy kazali ją pozdrowić. Następnie, korzystając z chwili gdy odźwierna była daleko, rzekł bardzo cicho i prędko:
— Jestem gotów ważyć się na wszystko aby cię stąd wydostać. Jeżeli trzeba podłożyć ogień pod klasztor, spalę go. Nie chcę słyszeć o niczem. Należysz do mnie. Za kilka dni będziesz moją, albo zginę; ale i wiele innych osób zginie wraz ze mną.
Odźwierna podeszła bliżej. Dona Teresa nie mogła złapać oddechu, nie mogła wyrzec słowa. Tymczasem don Juan mówił obojętnym tonem o konfiturach, o ręcznych robótkach któremi trudnią się mniszki, obiecywał odźwiernej, że jej przyśle poświęcany różaniec z Rzymu i daruje klasztorowi brokatową suknię aby przystroić świętą patronkę, w dzień jej imienia. Po pół godzinie podobnej rozmowy, skłonił się Teresie z miną poważną i pełną szacunku, zostawiając ją w stanie poruszenia i rozpaczy niepodobnym do opisania. Pobiegła zamknąć się w celi, i ręka jej, posłuszniejsza niż język, nakreśliła długi list, pełen wyrzutów, próśb i lamentów. Ale nie mogła się wstrzymać od wyznania swej miłości,