Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącego hiszpańskiego obozu. Don Garcia podniósł rękę do piersi i krzyknął:
— Ranny jestem!
Zachwiał się i prawie natychmiast upadł. Równocześnie ujrzano, iż człowiek jakiś ucieka, ale ciemność zasłoniła go niebawem przed pościgiem.
Rana don Garcji okazała się śmiertelna. Strzał oddano z bardzo bliska, a broń nabita była kilkoma kulami. Ale zatwardziały bezbożnik ani na chwilę nie zaparł się samego siebie. Posłał do djabła tych, którzy napomknęli mu o spowiedzi, poczem rzekł do don Juana:
— Jedno tylko mnie martwi po śmierci, to iż kapucyni wytłómaczą ci, że to był sąd boży na mnie. Przyznaj wraz ze mną, że niema nic naturalniejszego nad to że żołnierz ginie od kuli. Powiadają, że strzał padł od naszej strony: to pewnie jakiś zazdrośnik kazał mnie zamordować przez zemstę. Każ go sumiennie powiesić, jeśli go złapiesz. Słuchaj, don Juanie, mam dwie kochanki w Antwerpji, trzy w Brukseli, i inne jeszcze, których sobie nie przypominam... pamięć mi się mąci... Zapisuję ci je... w braku czego lepszego... Weź jeszcze moją szpadę... a zwłaszcza nie zapominaj pchnięcia,