Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krótko mówiąc, spostrzegł, że, szpada którą trzymał w ręce to nie jego szpada: w pośpiechu, don Garcia chwycił pierwszą z brzegu broń, którą znalazł na ziemi; była to szpada zabitego, lub kogoś z jego orszaku. Rzecz była poważna; don Juan powiadomił o tem przyjaciela, którego nawykł uważać za dobrego doradcę.
Don Garcia zmarszczył brew, zagryzł wargi, zmiął rondo kapelusza i zaczął się przechadzać, podczas gdy don Juan, oszołomiony fatalnem odkryciem, był pastwą zarówno niepokoju jak wyrzutów. Po kwadransie dumań, w czasie których don Garcia miał ten takt iż ani razu nie powiedział: „Pocóż było gubić szpadę?“ ujął go pod ramię i rzekł:
— Chodź ze mną, już mam.
W tej samej chwili, wyszedł z zakrystji ksiądz i kierował się w ulicę; don Garcia zatrzymał go.
— Wszak to z uczonym licencjatem Gomezem mam zaszczyt...? rzekł, skłoniwszy się głęboko.
— Nie jestem jeszcze licencjatem, odparł ksiądz, widocznie pogłaskany tem, iż wzięto go za licencjata. Nazywam się Manuel Tordoya, do usług pańskich.