Strona:PL Pojata córka lizdejki.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary Habdank odparł z niecierpliwością:
— Przywidziało ci się! dziś tyś rada wszędzie widzieć Dowojnę i nazywasz go swoim, a pędziłaś go precz, gdy cię chciał wieść do ołtarza.
Dziewica umilkła zawstydzona. A prawdę rzekł stary Habdank, bo już przy dworze wiedziano o zalotach Sundsteina w samotnej baszcie i śmiano się prawie otwarcie z niej, iż ją Dowojna opuścił bezpowrotnie. Nie miłem to było pannie, ile że i cała przyszłość jej mogła na tem ucierpieć.
Więc zmogła się i wraz z ojcem zbliżyła się do mówcy, który jeszcze więcej osłonił się kapturem.
— Daremnie się kryjesz pod tym kapturem, waleczny rycerzu, bośmy cię poznali — tyś to Dowojna, który mię miałeś wieść przed ołtarz, a dziś przybrałeś się w strój zakonny.
— Mylisz się, niewiasto, jam daleki od uciech światowych i wiodę żywot pustelniczy.
— Porzuć te żarty, Dowojna! czyż tobie, tak dzielnemu rycerzowi, przystoi ta postać z kijem pielgrzymim, zamiast miecza u boku, — łagodnie przekładała Helena.
Jeszcze raz mówię, żeś w błędzie, ja stronię od niewiast i miecza nigdy w dłoni nie miałem.
Wtedy już wdał się gniewny Habdank:
— Co widzę? Tyś przecie Dowojna, któremu przyrzekłem rękę mej córki? jakiż los każe ci tak długo kryć się przed nami i przed spełnieniem najświętszego obowiązku, poślubienia zaręczonej ci dziewicy?