Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

téż je słyszał, a jak tylko trochę podrósł, tak już o niczém inném nie myślał. Pójdzie, bywało, do boru za bydłem, albo z dwojakami na jagody, to się wróci bez jagód i mówi szepleniąc:
— Matlu! tak-ci coś w boru „grlało!“ Oj! oj!
A matka na to:
— Zagram ci ja, zagram! nie bój się!
Jakoż czasem sprawiała mu warząchwią muzykę. Chłopak krzyczał, obiecywał, że już nie będzie, a taki myślał, że tam coś w boru grało… Co? albo on wiedział?… Sosny, buki, brzezina, wilgi, wszystko grało: cały bór i basta!
Echo téż… W polu grała mu bylica, w sadku pod chałupą ćwirkotały wróble, aż się wiśnie trzęsły! Wieczorami słuchiwał wszystkich głosów, jakie są, na wsi i pewno myślał sobie, że cała wieś gra. Jak posłali go do roboty, żeby gnój rozrzucał, to mu nawet wiatr grał w widłach.
Zobaczył go tak raz karbowy, stojącego z rozrzuconą czupryną i słuchającego wiatru w drewnianych widłach… zobaczył, i odpasawszy rzemyka, dał mu dobrą pamiątkę. Ale na co się to zdało! Nazywali go ludzie „Janko muzykant!“… Wiosną uciekał z domu, kręcić fujarki wedle strugi. Nocami, gdy żaby zaczynały rzechotać, derkacze na łąkach derkotać, bąki po rosie burczyć; gdy koguty piały po zapłociach: to on spać nie mógł, tylko słuchał i Bóg go jeden wié, jakie on i w tém nawet słyszał granie… Do kościoła matka nie mogła go brać, bo jak, bywało, zahuczą organy, lub zaśpiewają słodkim głosem, to dziecku oczy tak mgłą zachodzą, jakby już nie z tego świata patrzyły…