Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakaś twarz, ale tak anielska, taka święta, dobra z temi łzami płynącemi jéj cicho z oczu, że uczułem jakby i mnie na płacz się zbierało. Ale wówczas wróciła mi iskra przytomności, rozjaśniło mi się w oczach i zawołałem słabo a cicho:
— Mamo!
Anielska twarz pochyliła się ku mojéj wychudzonéj ręce leżącéj bez ruchu na kołdrze i przycisnęła do niéj usta. Usiłowałem się podnieść, ale uczułem znowu ból w skroniach, więc zawołałem tylko:
— Mamo! boli!
Matka moja, bo ona to była, poczęła zmieniać okłady z lodem, leżące na méj głowie. Zawsze ten opatrunek przyczyniał mi niemało cierpień, ale teraz te słodkie, kochane ręce z taką troskliwą delikatnością poczęły poruszać się koło méj biédnéj, porąbanéj głowy, że nie czując najmniejszéj boleści, począłem szeptać:
— Dobrze! o, dobrze!
Odtąd byłem już przytomniejszy, pod wieczór tylko zapadałem w gorączkę. Widywałem wtedy Hanię, chociaż gdym był przytomny, nie widziałem jéj przy sobie nigdy. Ale widywałem ją zawsze w jakiémś niebezpieczeństwie. To raz wilk z czerwonemi oczyma rzucał się na nią, to znów porywał ją ktoś niby Selim, a niby nie Selim, bo z twarzą porośniętą czarną szczeciną i z rogami na głowie. Wówczas czasem krzyczałem, a czasem prosiłem wilka lub owego rogacza, bardzo grzecznie i pokornie, żeby jéj nie porywał. W takich chwilach matka kładła mi rękę na czoło i złe mary znikały natychmiast.