Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czny chłód ulatuje gdzieś za dziewiątą granicę. Ale królowa moja przeszła koło mnie prawdziwie po królewsku, nie spojrzawszy nawet na mnie, choć także wyświeżyłem się jakem umiał. Mówiąc nawiasem, była trochę nadąsana, bo rzeczywiście nie miała ochoty jechać, choć nie było to z chęci dokuczania mi, ale dla innych słuszniejszych, jak się późniéj przekonałem, powodów.
Punkt piąta siadłem na koń, moje panie do karykla i ruszyliśmy razem. Przez drogę trzymałem się od strony Hani, chcąc wszelkiemi sposobami zwrócić jéj uwagę na siebie. Jakoż spojrzała raz na mnie, gdy koń mój wspiął się dęba, zmierzyła mnie spokojném okiem, od stóp do głowy; bodaj czy nie uśmiechnęła się nawet nieznacznie, co narazie bardzo dodało mi otuchy, ale natychmiast potém zwróciła się do pani d’Yves i zaczęła z nią rozmawiać w ten sposób, że nie mogłem się wtrącać do rozmowy.
Przyjechaliśmy wreszcie do Ustrzycy, gdzie zastaliśmy Selima. Pani Ustrzyckiéj nie było w domu, był tylko pan, dwie guwernantki: francuzka i niemka, i dwie panienki: starsza Lola, rówieśnica Hani, ładna i dość z natury zalotna szatynka i młodsza Marynia, jeszcze dziecko. Panie po pierwszych powitaniach wybrały się zaraz do ogrodu na truskawki, mnie zaś i Selima zabrał ze sobą pan Ustrzycki, aby nam pokazać swoję nową broń i nowe psy na dziki, które sprowadził wielkim kosztem aż z Wrocławia. Wspomniałem już, że pan Ustrzycki byłto najzagorzalszy myśliwiec w całéj okolicy, a przytém człowiek bardzo zacny, dobroduszny i równie uczynny, jak bogaty. Miał tylko jedną wadę, która dla mnie czyniła go nudnym, to jest śmiał się ciągle, co kilka słów uderzał się rękoma po