Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A tam co za światło?
— Tam mieszka jakiś człowiek. Będziemy jedli.
Biedny Orso był bardzo głodny.
Tymczasem byli już blizko ogniska. Pies szczekał coraz gwałtowniej, a stary człowiek siedzący przy ogniu przysłonił oczy i patrzył w ciemność. Po chwili spytał:
— Kto tam?
— To my — odpowiedziała cienkim głosikiem Jenny — i bardzo nam się jeść chce.
— Zbliżcie się! — rzekł stary człowiek.
Wyszedłszy z za wielkiego głazu, za którym byli ukryci, stanęli oboje przed ogniem, trzymając się za ręce. Starzec spojrzał na nich zdumionemi oczyma; z ust jego wyrwał się mimo woli okrzyk:
What is that?
Ujrzał bowiem zjawisko, które w bezludnych górach Santa-Ana mogło każdego zdziwić. Oto i Orso i Jenny mieli na sobie cyrkowe kostiumy. Śliczna dzieweczka, ubrana w różowe trykoty i krótką spódniczkę, pojawiwszy się nagle, wyglądała w blasku ognia jak jaki sylf fantastyczny. Za nią stał chłopak o niezwykłych kwadratowych kształtach, ubrany także w cielisty trykot, z pod którego przebijały jego muskuły nakształt sęków na dębie.
Stary skwater patrzył na nich szeroko otwartemi oczyma.
— Co wyście za jedni? — spytał.
Mała kobietka, licząc widocznie więcej na swoją niż towarzysza wymowę, poczęła szczebiotać:
— My z cyrku, kochany panie! Pan Hirsch wybił