Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  98  —

ciągnących tysiącami z gór ku oceanowi, w mieście zapalają się ogniska i rozpoczyna się zabawa. Minstrelowie murzyńscy klekocą w kastaniety, przy każdem ognisku słychać odgłosy bębnów i mrukliwe tony bandża; meksykanie tańczą na rozciągniętych ponszach ulubione swe bollero, indyanie wtórują im, trzymając w zębach długie białe laski kiotte, lub rzucając okrzyki „e viva“, ogniska sycone czerwonem drzewem huczą i strzelają iskrami, a przy krwawych ich blaskach widać skaczące postacie, dokoła zaś miejscowych osadników pod rękę z pięknemi żonami i córkami, przypatrujących się zabawie.
Dzień jednak, w którym ostatnie grono zostaje wytłoczone indyjskiemi nogami, jest jeszcze uroczystszy, zjeżdża albowiem wówczas z Los Angelos wędrowny cyrk pana Hirscha, niemca, a zarazem właściciela menażeryi, złożonej z małp, kuguarów, lwów afrykańskich, jednego słonia i kilkunastu zdziecinniałych ze starości papug: „the greatest attraction of the world!“ Jakoż Cahuillowie oddają ostatnie „pezos“, których nie zdołali przepić, aby tylko widzieć nietyle dzikie zwierzęta, bo tych w San-Bernardino nie brak, ile artystki, atletów, clownów i wszystkie cuda cyrkowe, które wydają im się conajmniej „wielką medycyną“, to jest czarodziejstwem możebnem do spełnienia tylko z pomocą sił nadprzyrodzonych.
Ściągnąłby jednak na siebie słuszny, a Bóg widzi niebezpieczny gniew pana Hirscha, ktoby myślał, że cyrk jego jest przynętą tylko dla indyan, chińczyków, lub murzynów. Przeciwnie: przybycie cyrku pociąga za sobą zjazd nietylko okolicznych osadników, ale nawet mie-