Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieczeństwach i ustawicznej wojnie z czerwonoskórymi. Prawda, że otrzymywali za to wysoką zapłatę, większość ich jednak służyła nie dla pieniędzy, ale z miłości do życia w pustyniach i do przygód, których nigdy nie brakło. Był też to wybór ludzi wielkiej siły i zdrowia, zdolnych do znoszenia wszelkich trudów. Widok ich ogromnych postaci, futrzanych czapek i długich karabinów, przypomniał żonie mojej powieści Coopera, które czytywała w Bostonie; dlatego też patrzyła z wielką ciekawością na cały obóz i na wszystkie ich urządzenia. Karność, której sami przestrzegali, panowała między nimi taka, jakby w zakonie rycerskim, i Thorston, główny agent kompanii, a zarazem patron ich, dzierżył władzę zupełnie wojskową. Byli to przytem ludzie niezmiernie poczciwi, dlatego czas upływał nam wśród nich doskonale; nasz tabor podobał im się również bardzo i mówili, że nigdy jeszcze nie spotkali tak karnej i porządnej karawany. Thorston chwalił wobec wszystkich mój plan podróży drogą północną, zamiast na St-Louis i Kanzas. Opowiadał nam, że karawana, złożona ze trzystu głów, która poszła tamtędy pod wodzą niejakiego Marcwooda, po licznych cierpieniach z powodu upału i szarańczy, straciła zwierzęta pociągowe, a w końcu została w pień wyciętą przez Indyan Arapahoc’ów. Strzelcy kanadyjscy wiedzieli to od samychże Arapahoc’ów, których z kolei wybili mocno w wielkiej bitwie i odebrali im przeszło sto skalpów, a między innemi i skalp Marcwooda. Wiadomość ta wpłynęła silnie na moich ludzi, tak, że sam stary Smith, najwytrawniejszy włóczęga, który z początku przeciwny był drodze na Nebraskę, powiedział mi wobec