Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

posiadać. Czegóż mi wtedy brakło? Niczego. Gdyby te stepy były cieplejsze i gdyby bezpieczeństwo w nich było dla niej, gdyby nie obowiązek doprowadzenia ludzi tam, gdziem im obiecał — tobym i do Kalifornii gotów był nie jechać, ale osiadłbym choćby w Nebrasce, byle z Lilian. Jechałem tam, by złoto kopać, a teraz chciało mi się śmiać z tej myśli. Co ja tam mogę za bogactwa jeszcze wykopać, skoro mam ją? — pytałem siebie. Co nam obojgu po złocie? Ot, wybiorę jaki kanion, gdzie wiosna wieczna, nawalę pni na chałupę i będę żył z nią, a przecie pług i strzelba życie nam dadzą i z głodu mrzeć nie będziem. Tak myślałem, szukając kwiatów, a gdym ich nazbierał dosyć, wróciłem do taboru. Po drodze spotkałem ciotkę Atkins.
— Malutka śpi? — spytała, wyjmując na chwilę z ust swoją nieodstępną fajeczkę.
— Śpi — odrzekłem.
Na to ciotka Atkins, przymrużywszy jedno oko, mówiła dalej:
Ah! you rascal! (Ach, rozbójniku!)
Tymczasem „malutka“ nie spała już, bo oboje ujrzeliśmy ją, jak zeszła z wozu i zakrywszy rączką oczy od blasku słonecznego, poczęła rozglądać się na wszystkie strony. Ujrzawszy mnie, przybiegła pędem, cała różowa i świeża, jak ten poranek, a gdym otworzył ramiona, wpadła w nie zadyszana, i podsuwając mi swoje usteczka, poczęła wołać:
— Dzień dobry! dzień dobry! — potem wspięła się na palce i patrząc mi w oczy, pytała z uśmiechem figlarnym: — Am I your wife?