Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lilian! mówiłem dalej — moja jedyna, moja wybrana, moja żono!
Gdym mówił to ostatnie słowo, dreszcz przebiegł ją od stóp do głowy i nagle ręce, jakby w gorączce z jakąś niezwykłą siłą zarzuciła mi na szyję, powtarzając:
My dear! my dear! my husband! — a potem wszystko znikło mi z oczu i zdawało mi się, że cała kula ziemska leci gdzieś z nami...
Dziś już nie wiem, jak to być mogło, że gdym się zbudził z tego upojenia i oprzytomniał, między czarnemi gałęziami hikorów świeciła znowu zorza, ale już wieczorna. Dzięcioły przestały bić w korę; na dnie jeziora druga zorza śmiała się do tej, co na niebie; mieszkańcy jeziorka poszli spać, wieczór był śliczny, cichy, przesycony czerwonem światłem, czas było wracać do taboru. Gdy wyszliśmy z pod wierzb płaczących, spojrzałem na Lilian; nie było na jej twarzy ani smutku, ani niepokoju, w oczach tylko wzniesionych ku niebu paliła się cicha rezygnacya, a jej błogosławioną głowę otaczała jakby jaka gloria świetlista ofiary i powagi. Gdym jej podał rękę, głowę spokojnie schyliła na moje ramię, i nie odwracając oczu od nieba, rzekła do mnie:
— Ralfie, powtórz mi, że jestem żoną twoją, i powtarzaj mi to często.
Więc, że nie było ani w pustyniach, ani tam dokąd dążyliśmy, żadnych innych ślubów, prócz ślubów serc — klęknąłem w tym lesie, a gdy ona uklękła przy mnie, rzekłem.
— Wobec nieba, ziemi i Boga! oświadczam ci, Lilian Moris, że cię biorę, jako małżonkę — amen!