Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żem słyszał oddech Lilian, której złota główka, wsunięta wraz z moją w otwór między gałęziami, opierała się o skroń. Otoczyłem kibić dziewczynki ręką, aby ją podtrzymywać nad pochyłym brzegiem — i czekaliśmy cierpliwie, napawając się tem, co ogarniały oczy nasze. Przywykły do życia w pustyniach, kochałem przyrodzenie, jakby matkę własną, i choć poprostu, ale czułem, co tam już było jakoby Bożem uradowaniem się ze świata.
Ranek był wczesny, ledwie zorze ranne weszły i czerwieniły się między gałęziami hikorów; rosa spływała po liściach wierzbowych i coraz było świetliściej. Potem na drugi brzeg przyszły kurki stepowe, szare, z czarnem gardłem, zdobne kitkami na głowach, i piły wodę, zadzierając dzióby do góry. „Ach! „Ralf! jak tu dobrze!“ szeptała mi Lilian, a mnie już nic innego nie było w głowie, jak tylko chata tam jaka w zapadłym kanionie, ona przy mnie, i taki różaniec spokojnych dni, coby sobie spłynął cicho w wieczystość i w ostatnie uspokojenie. Więc nam się teraz zdawało, żeśmy do tego wesela przyrody przynieśli nasze wesele, do tego spokoju nasz spokój i do tego świtu ten świt szczęśliwości, który był w naszych duszach. Tymczasem gładka toń porysowała się w koła i z wody wynurzyła się zwolna głowa bobra wąsata, mokra i różowa od blasku rannego, potem druga, i dwa zwierzątka popłynęły ku tamie, rozcinając pyszczkami modrą szybę, prychając i mrucząc. Wszedłszy na tamę i siadłszy na tylnych łapkach poczęły skrzeczeć, a na to hasło większe i mniejsze głowy wynurzyły się jakby przez jakie czarodziejstwo: na jeziorku rozległ się plusk. Stadko zdawało się z początku bawić