Przejdź do zawartości

Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podróży. Pogoda utrzymywała się cudna, a noce zrobiły się tak ciepłe, że można było spać pod gołem niebem.
Ludzie rankiem wychodzili na polowanie, w południe wracali obarczeni antylopami i stepowem ptactwem, którego miliony znajdowały się w okolicy; resztę dnia spędzali, jedząc, śpiąc i śpiewając lub strzelając dla zabawy do dzikich gęsi, przelatujących całymi kluczami nad obozem. Nad te dziesięć dni nie było też lepszych, ani szczęśliwszych w mojem życiu. Od rana do wieczora nie rozłączaliśmy się z Lilian ani na chwilę, a ten początek już nie przelotnych widzeń, ale jakby pożycia, przekonywał mnie coraz bardziej, jak na zawsze pokochałem tę łagodną i dobrą istotę. Poznałem ją teraz bliżej i głębiej. W nocy często, zamiast spać, zastanawiałem się co w niej jest, że stała mi się taka droga i taka potrzebna w życiu, jak powietrze do oddychania. Bóg widzi, że kochałem bardzo jej śliczną twarz, i jej warkocze długie i oczy takie błękitne, jak to niebo nad Nebraską, i jej postawę wysmukłą a wiotką, co zdawała się mówić: wesprzyj mnie i broń zawsze, bo bez ciebie nie dam sobie rady na świecie! Bóg widzi! kochałem wszystko, co w niej było, każdą jej mizerną sukienkę — i tak mnie do niej ciągnęło, że ot! rady sobie dać nie mogłem; ale był jeszcze inny w niej dla mnie urok, a to jej słodycz i tkliwość. Wiele kobiet spotkałem w życiu, ale takiego anioła nie spotkałem i nie spotkam już nigdy i wieczny smutek czuję, gdy sobie o tem pomyślę. Dusza w niej była taka tkliwa, jak ten kwiatek, co liście tuli, gdy się do niego zbliżyć.
Na każde moje słowo wrażliwa, umiała wszystko