Przejdź do zawartości

Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przelocie zobaczyć tę jasną główkę i te oczy, prawie mi już z myśli nieschodzące. Z początku wyobraźnia moja bardziej była zajęta, niż serce, jednak myśl, że wśród tych obcych ludzi nie jestem zupełnie obcym, ale mam jedną maleńką duszę sympatyczną, zajmującą się mną trochę, lubej dodała mi otuchy. Może to już i nie pochodziło z próżności, lecz z potrzeby, którą na ziemi człowiek czuje, aby nie rozpraszać myśli i serca na tak nieokreślone i ogólne przedmioty, jakimi są lasy tylko i stepy, ale, aby te skupić na jednę żywą kochaną istotę, i zamiast gubić się w jakichś oddaleniach i nieskończonościach, odnaleźć samego siebie w sercu blizkiem.
Uczułem się tedy mniej samotnym, i cała podróż nowych, nieznanych dotąd nabrała dla mnie powabów. Dawniej, gdy karawana rozciągała się tak, jak wspomniałem, po stepie, iż ostatnie zaprzęgi nikły z oczu, widziałem w tem tylko brak ostrożności i nieporządek, za który gniewałem się mocno. Teraz, gdym zatrzymał się na jakiej wyniosłości, widok tych wozów białych i pasiastych, oświetlonych słońcem i nurtujących nakształt okrętów w morzu traw, widok konnych i zbrojnych ludzi, rozrzuconych w malowniczym nieładzie obok pociągów, napełniał duszę moją zachwytem i błogością. I nie wiem skąd mi się brały takie porównania, ale zdawało mi się, że to jakiś tabór biblijny, który ja, jakby patryarcha, wiodę do Ziemi Obiecanej. Dzwonki na uprzężach mułów i śpiewne: „get up!“ woźniców wtórowały wtedy jakby muzyka myślom moim, pobudzanym przez serce i przyrodzenie.
Jednakże z Lilian od owej rozmowy oczu nie prze-