Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wcy, albo niech go nie będzie. Wolę więc mówić o ogólném wrażeniu jakie robi Wenecya, i o życiu, jak się ono odrazu przedstawia oku przejeżdżającego. Ilużto w kraju słyszałem mówiących o Wenecyi z rozczarowaniem. Ktoś, komu z dzieciństwa mówiono o pałacach weneckich, i kto przybywszy tu spodziewał się ujrzeć w najgorszym razie tak porządne kamienice, jak w głównych ulicach Warszawy, świeże, wymalowane, wybielone, o trzech-szybowych oknach: doznaje zawodu. Tu w ciche wody Canale grande zsuwają się mury pałaców zczerniałe, popaczone, osiadłe; miejscami wilgoć popstrzyła je w plamy przypominające grzbiet jaszczurki, i potworzyły się pasma czarnéj pleśni. U stóp, gdzie woda obejmuje kamień, osiadły zielone włókna ślizkich mchów, porostów i rzęsy; miejscami tynk poopadał w spojeniach; kamienne koronki nad ostremi łukami maurytańskich okien wybladły od deszczów, lub w załamaniach poczerniały od dymu. Mijamy domy Desdemony, Barberinich, Foscarich, Pesarów, Calerdżich, Tiepolich, Cornarów, a wreszcie potężną arkadę Rialto; wszędzie toż samo. Tradycya rodów potężnych, a wygasłych lub zbiedniałych, wieje od tych pałaców. Okna ich pozamykane na głucho okiennicami; w bramach rzadko ukaże się twarz domownika. Mury to dumne i poważne, ale posępne i jakby zapatrzone w przeszłość. Za to, jakże pełne charakteru, jak różne od tych budowli, które mo-