Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  182  —

wda; więc mimowli w imię tego uczucia pragnie się nieraz powiedzieć: „goddam!“ na ową cywilizacyą, co dla słabych i ciemnych jest takim przewodnikiem nauczycielem, jakim byłby wilk dla owiec.
Wracam do umarłego lasu. Gdy cienie palmettów zniknęły prawie zupełnie, oznaczając południe, Pero odszedł dać jeść i pić koniom, a ja zostałem sam i znowu wzrok mój błąkał się wśród szeregów umarłych pni. Badałem pokład piasku, chcąc odkryć jakiekolwiek ślady zwierząt lub ptaków, ale szara, sypka powierzchnia gładka była, jakby wczoraj jeszcze przesuwały się ponad nią wody. Szedłem coraz daléj w głąb’ tém śmieléj, że wyciski stóp moich, były niby nicią Aryadny, mogącą w każdéj chwili wyprowadzić mnie z tego labiryntu. Widok nie zmieniał się wcale: też same szeregi pni, też same rysujące się ciężko kamienne kontury i ten sam grobowy spokój. Dziwna to, szczególna pustynia, w któréj najdoskonalszym wyrazem pustki, śmierci, ciszy, jest to, co powinno ją natchnąć życiem: t. j. drzewa. Są to téż widma drzew. Doprawdy, nie wiem, czy nawet afrykańska Sahara, lub pustynie arabskie przejmują takim smutkiem i pognębieniem, czy uderzają oczy podobnemi wrażeniami martwoty i odrętwienia, jak Mohave. Tam, czasem przynajmniéj, zazieleni się oaza, czasem na piaszczystych wzgórzach zarysują się na tle zorzy wieczornéj biblijne kształty wielblą-