Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  133  —

gli przynajmniéj na sześćset yardów, w takim razie przebyłby go i skrył się przed naszemi oczyma, zanimbyśmy zdołali uczynić połowę drogi. Zresztą niecierpliwość moja nie miała już być na zbyt długą próbę wystawiona. Upłynęło może jeszcze kilkanaście minut, gdy po drugiéj stronie cypla huknął strzał karabinowy, potém rozległ się straszliwy ryk, potém wysilony okrzyk: „take care!” „take care!” Potém drugi strzał i trzeci. Zerwaliśmy się na równe nogi i biegli na złamanie szyi do cypla. Ramon, który był go najbliżéj, dobiegł téż najpierwszy. Widziałem go zdaleka, jak dobiegłszy zatrzymał się i natychmiast przyłożył kolbę do twarzy. Potém buchnął strzał i znowu dwa jeszcze, i znowu ryk; odtąd już nie przerwany, i nawoływania: „take care!” lub „come here!” Nakoniec przybiegliśmy na skręt, ja i najbardziéj oddalony Dżak. Objąłem teraz okiem całą pochyłość drugiego boku. Wyżéj stali dwaj Shrewsburowie tuż koło siebie i nabijali na gwałt karabiny, daléj zaś nieco stał Plesent ktory mierzył spokojnie. Niedźwiedzia nie mogłem dojrzeć odrazu, po chwili jednak ujrzałem u stóp prawie wzgórza ogromną szarą massę, podobną do olbrzymiéj kuli, wdzierającą się szybko na górę. Nie rozumiałem nic co się stało. Spodziewałem się ujrzeć strzelców na dole, a niedźwiedzia u góry, tymczasem stało się przeciwnie. Ale nie było czasu na tłómaczenia, wszystko bowiem, co opisuję, liczyło się na sekundy nie