Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  129  —

Zeszedłszy do kamiennego korytarza, puściliśmy się w górę potoku. Plesent i stary Ramon, jako najświadomsi miejscowści, szli naprzód, drugą parę stanowiłem ja i Lucyusz, Sam zaś z Dżakiem zamykali pochód. Meksykanie wyruszyli jeszcze znacznie przed nami, jedni ku zachodniemu, czyli dolnemu; drudzy ku wschodniemu, czyli górnemu biegowi strumienia. Ci ostatni, część tylko drogi mogli iść łożyskiem, daléj zaś, jak to wskazywały ślady, wdarli się na brzeg, i przejechawszy wzgórze, około którego zaginał się strumień, skrócili sobie przez to znakomicie drogę. Celem ich było wedrzeć się w głąb’ gór, jak można najdaléj, aby w razie gdyby zwierz chciał ujść w górę łożyska, przeciąć mu drogę. Plan tedy wyprawy, ułożony przez Ramona i Lucyusza polegał na tém, aby kawalerya zająwszy dwa ujścia doliny, napędziła zwierza na piechotę, znajdującą się w środku. Niedźwiedź mógł wprawdzie tak dobrze starać się ujść bokami, jak i łożyskiem, ale że boki doliny utworzone były przez skłony gór dość spadziste, a widne dla oka, zrzadka bowiem tylko zarośnięte dębami, w takim więc razie, ujrzelibyśmy go z pewnością. Zresztą Ramon który był znakomitym traperem, utrzymywał, że niedźwiedź prawie napewno będzie się znajdował na jedném wzgórzu tworzącém zagięcie strumienia i wystającém niezmiernie stromo nad wodę. O trzy mile od granicy klemu Plesenta, Ramon począł uważnie przypatrywać się wąz-