Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  127  —

dopiero pierwszy brzask. Niepojęty urok ma dla mnie zawsze ta chwila, w której Ormuzd kończy zwycięzką walkę z Arimanem. Jest coś mistycznego w naturze, gdy powietrze poczyna nasycać się zwolna bladém światłem: coraz nowe przedmioty, to skały to drzewa wychylają się stopniowo z cienia; światło określa ich kontury, bieli leciuchno linie, rysuje zwolna kształty, z początku szaro, blado, mętnie, sennie; potém coraz wyraźniéj i wypukléj; rzekłbyś, ciemność miesza ze sobą przedmioty, unicestwia i roztapia je w sobie, brzask powołuje je napowrót do życia; uśpienie owija jeszcze świat, ale już zasłona nocy podnosi się, i jawa, wraz z wrażeniami rzeczywistości, poczyna się podstawiać w fantastyczne obrazy snu. Jestto półistnienie, półnicość, pół wid a pół mara; jestto nakoniec szara granica między panteistycznym nieosobowym światem pomroki, a budzeniem się życia indywidualnego.
Wysoce tajemnicza i poetyczna chwila dla tego, kto ją umie czuć i pojąć. Zabłąkanéj w tych pustyniach leśnych, pod gorącém niebem Kalifornii, więc stęsknionéj za krajem, i rozkołysanéj duszy mojéj, wydała się ona jeszcze pełniejszą tajemniczych czarów i uroków. Tymczasem noc bladła i bladła, odległe przestrzenie z szeregami pni drzewnych, stawały się coraz widoczniejsze dla oka; ranny ptak, dzięcioł, począł pukać w drzewo, jakby chciał mówić: „puk! puk! wstawajcie, oto dzień