Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  112  —

i komenczów, o których dzikości i męztwie wiele słyszałem. Ale Lucyusz nie podzielał tego zdania. Apaczowie nie są wcale w Arizonie tak dzicy, jak o nich myślą, mówił. Często zachodzą do miast tamtejszych Prescot i Tuscon za kupnem różnych towarów, które wymieniają za skóry, wogóle przytém obawiają się białych ludzi. Dawniéj było co innego: napady, grabieże i mordy zdarzały się codziennie. Nawet osady o znacznéj stosunkowo ludności bywały zagrożone. Lucyusz pamiętał jeszcze dobrze te czasy. Opowiadał mi naprzykład, że zaszedłszy raz z Rubem do dwóch górników francuzów, zastał ich obudwóch zamordowanych i skalpowanych. Lucyusz także brał niejednokrotnie udział w walkach z czerwonymi. O ich męztwie mówił z lekceważeniem i pogardą. Twierdził, że w otwartéj bitwie nigdy nie umieli dotrzymać białym, i że wszystkie napady odbywały się nocą, niespodzianie, z zasadzki. Zresztą, obecne pokolenia, żyjące w pobliżu osad, uspokoiły się już, zmuszone do tego krwawém doświadczeniem.
Przed paru laty odkryto w górach, przebiegających we wszystkich kierunkach kraj ten, obfite pokłady srebra, za którémto odkryciem nastąpiło zaraz obfite przesiedlenie się górników z Kalifornii, a w miarę zwiększania się ludności, i większe stosunkowo bezpieczeństwo. Tylko pokolenia mieszkające na stepach, w górach, zwłaszcza ku wschodowi i południowi, są jeszcze dzikie i drapieżne.