Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  64  —

go figami, pomarańczami, drzewami brzoskwiniowemi i krzakami migdałów.
Byłato jednak robota na późniéj, bo przedewszystkiem musieliśmy się zająć zgromadzaniem zapasów na porę dżdżystą. Ale tymczasem zdrowie moje poczęło cokolwiek szwankować. Ciężka i wysilona praca, na upale dochodzącym do stu stopni Farenheita, nabawiła mnie ciężkich bólów głowy; siedzenie zaś cowieczorne przy ognisku, podczas chłodnych nocy, tak silnego kataru, że podobne, chyba przed potopem istniały. Przytém w nocy, gdy psy szczekały zajadle, a większe jakie zwierzęta wyły w pobliżu, trzeba było wyłazić z ciepłego mchu, brać strzelbę i obchodzić z nią korall, pasiekę, czasem wystrzelić w powietrze, ale przedewszystkiem zaziębiać się niemiłosiernie. Pewnéj nocy, koń mój widocznie przerażony przez kujoty, począł szarpać tak silnie lassem, i tak je poplątał, chcąc zerwać, że musiałem przeszło przez godzinę rozwikływać pozaciągane węzły. Byłato godzina czwarta rano, a więc czas największego chłodu.
Zmarzłem jak sasanek, i cały następny dzień musiałem przeleżeć w mchu.
Gdyby to było w innym, nie tak niesłychanie zdrowym klimacie, byłbym dostał febry, lub zapalenia płuc. Ale o febrach nikt tu nigdy nie słyszał, moje płuca zaś, w przeciwieństwie do serca, zapalają się bardzo trudno. Swoją drogą, poczciwy Dżak, cały dzień następny gotował dla mnie: „Japan tea,”