Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  35  —

snął pięście i jął powtarzać szybko, jakoby w napadzie szalonego gniewu:
Goddam you! goddam you, goddam!...
— Uspokój się, Dżak! — rzekł Neblung.
Jakoż Dżak uspokoił się wkrótce; ale ten milczący i poważny zwykle człowiek, rozgadawszy się raz, rozpłynął się w oceanie różnorodnych opowiadań. Bądź, że trochę wypił, bądź, że tak dawno nie widząc ludzi, milczał poprzednio przez całe miesiące, dziwił teraz nawet Maxa ową powodzią słów, tak rzadko trafiającą się u skwatera. Opowiadał, że rozmiłował się w tém swojém życiu skwaterskiém, i że nie porzuciłby go za nic na świecie, pomimo wszystkich jego kłopotów. Do największych kłopotów zaliczał szkody, jakie dzikie zwierzęta czyniły mu w jego dobytku. Niedźwiadki czerwone zachodziły nieraz nocą do jego ulów, ale prawdziwe spustoszenie czyniły mu małe zwierzątka, które nazywał: „racoons,” co, zdaje mi się, że po polsku znaczy szopy; daléj, chciał trzymać kury, ale te pierwszéj zaraz nocy padły ofiarą skunksów, gatunku kun-tchórzów, których futra znane są zresztą dobrze u nas; miał parę świń, podusiły mu je rysie ostrowidze: nakoniec kuguary i kujoty zachodziły nocami do korallu, w którym trzymał kozy angorskie. „W dzień, mówił, wszystko to, tak się pochowa, że ani śladu tego w górach, ale nocą dopiero, każde zaczyna swój „business.“ Czasem dwa i trzy razy na noc przy-