Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  2  —

lat koło pięćdziesięciu, wyglądający zupełnie tak, że gdybym go spotkał w któréj z moich wycieczek, bez wahania chwyciłbym za rewolwer. Ubrany był we flanelową koszulę, w spodnie ze skóry daniela, i w podarty meksykański kapelusz, którego wystrzępione kolisko zakrywało twarz zarosłą i groźną. Skoro Max poznajomił nas wzajemnie, skwater uścisnął silnie moją rękę i wyrzekłszy zwykłe: „Halo!“ odszedł zaraz do wąwozu rozniecić ognisko i przygotować dla nas wieczerzę, my zaś z Maxem zajęliśmy się rozsiodłaniem naszych mustangów, które przywiązaliśmy na długich lasso do drzewa. Konie poczęły chrupać koniczynę, obficie rosnącą pod dębami; my zaś, zapaliwszy fajki, siedliśmy pod namiotem, czekając na wieczerzę.
Począłem przyglądać się okolicy. Czarne, spiętrzone massy gór otaczały naokół kotlinę, z któréj jedyne wyjście na północ i na południe stanowiło łożysko głębokiego górskiego strumienia. Okolica wydała mi się nad wszelki wyraz dzika i ponura. Urwiska skalne zwieszały się nad kotliną w ogromnych tytanicznych złamach, narzuconych jakoby z bezładną wściekłością jedne na drugie. Zdawało się, że lada chwila wszystko to dorwie się i spadnie na dno doliny. Noc jasna powiększała jeszcze dziką fantastyczność wszystkich kształtów. Promienie księżyca obrzucały srebrnym szlakiem brzegi skał, których czarne, nieruchome sylwety rysowały się na rozświetloném tle z dziwnie twar-