Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/076

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    chyba tylko wybuchnąć łkaniem. Chciałem koniecznie przemówić i nie mogłem. W duszy miałem jeden krzyk szczęścia, zdumienia i wdzięczności. Wszystko to spadło na mnie odrazu, jak piorun; ni głowa, ni serce nie mogły tego objąć i doznawałem niemal bólu od tego nadmiaru zmian, uczuć i myśli. Ojciec Toli odjął zlekka moje ręce z własnych ramion i, całując mnie w czoło, rzekł:
    — Dobrze już, dobrze! Tego spodziewałem się po twojem przywiązaniu dla niej. Zapomnij o tem, co było, i uspokój się.
    Widząc jednak, że nie mogę przyjść do siebie, ni opanować wzruszenia, począł mnie gderać dobrotliwie:
    — Bądź-że mężczyzną i weź się w kupę! Trzęsiesz się, jak w febrze. No, ależ ta smerda zaszyła ci się głęboko pod żebra...
    — Oj głęboko! — wyszeptałem z wysileniem.
    Ojciec uśmiechnął się:
    — Proszę! a to niby taka cicha woda...
    I widocznie ta moja niezmierna miłość do Toli schlebiała jego dumie rodzicielskiej, bo rad był i uśmiechając się ciągle powtarzał:
    — To kleszcz! to kleszcz!