Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krawat. Mumia ta staje nademną, zamyka oczy, otwiera usta, pokazuje żółte zęby i zaczyna coś mówić, a raczéj skrzypić mechanicznie jak blaszana chorągiewka, którą porusza wiatr. Nie wiele myśląc, pokazuję jéj na karcie jakąś potrawę, której nazwa angielska podobała mi się więcéj od innych, z powodu swego brzmienia. Mumia odchodzi, następnie powraca i przynosi mi morele. Chciałem zupy, wszyscy jedzą zupę, ale cóż robić: zabieram się do moreli.
Po morelach nieubłagany los zsyła mi sér, po sérze pomidory, po pomidorach tartą bułkę. Zjadam to wszystko; na deser zaś dowiaduję się, że siedzący koło mnie podlotek umié po francuzku, i że mógł mi służyć za tłómacza w moich utrapieniach. Zamawiam więc sobie jego pomoc i łaskę na przyszłość, poczém lunch kończy się i wychodzimy na pokład.
Już wstając od obiadu uczułem że wiatr musiał się zwiększyć. Idąc wzdłuż stołów ku drzwiom tego ogromnego salonu, oświeconego przynajmniéj trzydziestu okrągłemi oknami, trzeba się było od czasu do czasu chwytać krzeseł, które przymocowane są do podłogi, albo mogą się obracać. Na pokładzie zastaję już liczne grono pasażerów, którzy przypatrują się sobie wzajemnie i próbują rozmawiać, oczywiście nie o czém inném jak o pogodzie, którato rozmowa na statku bynajmniéj nie jest tak czczą i błahą jak na lądzie.
Ale tymczasem statek zaczyna się coraz lepiéj kołysać. Po upływie półgodziny jedna z dam, która dotąd rozmawiała najweseléj, nagle wstaje, spogląda obłąkanemi oczyma na około, mówi przygnębionym głosem: „O Boże! Boże!“ poczém zbiega szybko po schodach na korytarz prowadzący do kajut. Za nią