Poszukaliśmy tedy konduktora.
— Prosimy o kwit.
— Jaki kwit?
— Kwit od rzeczy.
Konduktor ruszył ramionami; ja starałem się zachować wielkość duszy w nieszczęściu: jeden z towarzyszów moich począł wymieniać nadzwyczajne ilości beczek, karabinów i fur; drugi oświadczył sucho: że jeśli tak, to noga jego nie postanie więcéj w tym kraju, czém byłby zapewne bardzo przeraził anglików, gdyby go mogli byli zrozumieć. Następnie obaj spojrzeli na mnie, następnie ja spojrzałem na nich; następnie wszyscy trzej nie wiedzieliśmy co robić.
Tymczasem sala poczęła się napełniać, coraz więc trudniéj było sobie dać radę: na szczęście usłyszeliśmy jakąś parę rozmawiającą po niemiecku.
Towarzysz poznańczyk poskoczył ku niéj żywo.
— Nie chcą mi dać kwitu od rzeczy.
— Bo tu nie dają nikomu. Na kufrach są poprzylepiane kartki dokąd które idą. Na każdéj stacyi wyjmują przeznaczone do niéj pakunki. W Liverpool wyjmą pańskie, przyjdziesz pan, weźmiesz je i skończyło się.
— A jak się kto do nich przyzna?
— Nikt się nie przyzna.
Towarzysz poznańczyk wrócił do nas w doskonałym humorze.
— O, to, to rozumiem. To to kraj. Co za porządek!
Istotnie przy odejściu pociągu wszystko odbyło się nader porządnie. Posługacze kolejowi nie wrzeszczeli, nie życzyli sobie wzajemnie paraliżów, nie było
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/062
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.