Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I czy pan uzyszcze paszport na czas?
— Pewno nie. W takim razie czekaj pan na mnie.
— Dobrze, ale w Bremie.
Po téj rozmowie, tegoż samego dnia jeszcze począłem robić starania o paszport. Człowiek, który wyjeżdża do Ameryki, jest jeszcze u nas rzadkością. Wyobrażam sobie nawet, że po powrocie, w powiecie Łukowskim, z którym łączą mnie liczne stosunki, przynajmniéj przez miesiąc będą mnie uważać za rodzaj powiatowego Ferdynanda Korteza. Mój dziad nieboszczyk, Panie świeć nad jego duszą, raz jeden tylko za dni swych był w Puławach, a raz w Królewcu, i miał o czém opowiadać przez całe życie. Dziś minęły te piękne dni Aranjuezu; ale Ameryka ma jeszcze swój urok, dlatego po biurach patrzono na mnie, jak na jakiś osobliwszy okaz zoologiczny; miejscami zaś zadawano mi nawet pytania, świadczące, że geografija należy u nas do nauk najbardziéj rozpowszechnionych.
— To, panie, przez morze się jedzie do Ameryki?
— Zdaje mi się: wiem że koléj jeszcze nieskończona.
Dzięki Ameryce i dzięki szczególniejszemu interesowi, jaki ta część świata budzi w naszych władzach municypalnych, uzyskałem paszport dość prędko. Pozostawało go tylko zaawizować u konsula.
— Nie potrzeba: — mówił mi jeden z moich przyjaciół.
Ale ja nie zaniechałem zamiaru. Jakto, jażbym miał pozbawiać przyjemności konsulat zaawizowania może pierwszego i ostatniego paszportu; miałbym mu stawać na przeszkodzie w wypełnieniu jedynéj może czynności urzędowéj. Wiedziałem wprawdzie, że za wizę