Żeby przepędzić truciznę,
Co ją zażyłem z rozpaczy,
Że nie mogłem znaleść klaczy,
Co mi uciekła w te krzaki.
Lecz kiedy — widzę — wróciła,
A mnie trutka nie zabiła,
— Ałłah mię ratował, — taki
Idźmy.
Z głupcem-że się poraj!
Pijanyś był, trutniu, wczoraj.
Nie winien, że mi truciznę
Dali, co człeka rozbiera.
Już ja sam to czuję tera:
Język kiedy się obliznę
Po wargach jak szczeć piłuje;
Gęba jak łykowa króbka,
A podniebienie jak hubka,
Całemu jak w occie kwaśnie.
Precz mi stąd! Tego by właśnie
Trzeba, bym takiéj posługi
Doczekał dzisiaj raz drugi.
— Jesteś do służby za durny,
I w tak ważnem przedsięwzięciu,
Zrzekam się próby powtórnéj.
Nie ja, panie, winien; Sara:
Przysięgała, że to trutka,
Ja téż chcący umrzéć zara,
I myślący: ot, śmierć krótka,
Piłem, piłem...
Cicho, ośla
Głowo; słyszę, ktoś się zbliża.
— Skryjmy się tutaj w zarośla.