Przejdź do zawartości

Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Mencia.

Odeszli. Zostałam sama.
Ha, któż w tak okropną próbę
Śmie honorowi na zgubę
Dozwolić, by się łzom brama
Ócz otwarła; kto śmie słowy
Rozbić wrota téj śniegowéj
Wieży, gdzie żar był zakuty,
Co dziś w popioły rozsuty
Jest ruiną i powiada:
Tu była miłość... Com rzekła?
Miłość... Echa dźwięk przepada...
Zwiał się. Znów jestem, czém byłam.
Nie! Niech tajemnicę wróci
Wiatr, co mi z wargi uciekła,
Bo choć rozwiana, stracona,
Mogłaby wyszeptać ona,
Czego ja nie domówiłam
I o czem myśleć się boję
Nawet, bo dziś z praw przykazu
Uczucie moje — nie moje;
Bo dziś w tę chwilę mozolną
Jeśli jeszcze czuć mi wolno,
To by chęć przytłumić lubą.
Dziś cnota stali się próbą,
Jak złoto w ogniowéj fali
I jako magnes na stali,
Dyament na dyamencie
I w ogniu ruda metali.
Tak mój honor w tym momencie
Hartuje się tém zdławieniem
Serca, gdzie tkwią wszystkie szały.
Jeszcze był niedoskonały!...
Łaski nieba!... Niech więc żyje
Milczeniem, co mnie zabije. —
Henryku! Seńor!

Henryk.

Kto woła?

Mencia.

Bogu dzięki!

Henryk.

Ha! Gdzie jestem?