Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z wiatrowym lecąca szelestem,
Kto jesteś?...

Euzebiusz.

— Euzebiusz jestem.
Albercie, zbliż się z téj strony,
Kędy jestem pogrzebiony;
Rozpleć gałęzi przewoje.
Nie bój się.

Albert.

— Ja się nie boję.

Dżyl.

Ale ja!

Albert.

— Już cię gałęzi
Sieć poplątanych nie więzi,
Czego żądasz?

Euzebiusz.

— Nieszczęśliwa
Dusza — Albercie — cię wzywa,
By w grozie wiecznéj ruiny
Spowiedzią wyznać swe winy.
Już od chwili ma mię grób,
Bowiem już uwolnił duszę
Rozwiązań niemocą trup.
Ale w śmierci zawierusze
Chociaż oboje rozstrzelił
Cios, jeszcze ich nie rozdzielił.

(Podnosi się).

Chodź, niech grzechów mych ogromy
Zrzucę i uproszę łaski.
Liczne są, jak morza piaski,
Liczne, jak słońca atomy.
Dało cud, da i zbawienie
Tuszę — Krzyża Uwielbienie.

Albert.

A ja umartwień zasługi
Moich wszystkie zlewam na cię,
Niech przez wzgląd bożego sługi
Nieba ci odpuszczą, bracie!

Dżyl.

Boże! chodzi jakby żywy,
A żeby go widzieć dłużéj