Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Czarnoksiężnik.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Płótna skały granitowe,
Powróć już na twe siedlisko,
Ucisz strach i dziwowisko.

(Góra wraca na swoje miejsce).

Widzisz, czém jest moje słowo.
Teraz próbę zrobim nową;
Nowe cuda tu powstaną:
Czy chcesz widziéć ukochaną?
Cypryan. Chcę.
Djabeł. Więc teraz twarda skało,
Ty żywiołów wszech potworze,
Niech się łono twe rozporze,
Ukaż postać jéj wspaniałą.

(Roztwiera się skała i w jéj wnętrzu ukazuje się Justyna snem zdjęta).

Czy ta sama?
Cypryan. To jéj lice!
Ach! poznaję mą dziewicę.
Djabeł. Więc me usta nie kłamały.
Widzisz w niczem przeszkód nie mam,
Gdy dobywam ją ze skały.
Cypryan. O! ty, boska nad pojęcie,
O! pójdź do mnie w me objęcie!
Jam już w błogiém upojeniu,
Bo to słońce me w rozbrzasku
Ja wypiję: blask po blasku,
Drżący promień po promieniu!

(Chce się zbliżyć do Justyny, wtém skała się zamyka).

Djabeł. Stój! dopiero ją posiędziesz,
Gdy związany pismem będziesz.
Cypryan. Stań! o ciemnych chmur obłoku,
Nie zasłaniaj memu oku
Słońca, które dla mnie wschodzi.
Ha! wiatr tylko w dłonie schwytam!

(Do djabła).

Mądrość twoja cześć mą rodzi,
Już w moc twoją się oddaję;
Więc rozkazuj: teraz pytam
Czego żądasz?
Djabeł. Krwią twą własną
Daj cyrograf.
Klaryn. Włos powstaje!
Chętnie wyrzekłbym się życia,
Żeby nie być śród ukrycia
Świadkiem takiéj strasznéj sprawy.